piątek, 8 listopada 2013

beztroskość

          Jadę pełnym autobusem, spóźniona o niecałe 15 minut. Mama wcześniej mnie uprzedzała, że nic się nie stanie jeżeli się spóźnię, najwyżej będzie czekać na świetlicy. Wchodzę pędem do szkoły, szukam owej sali, która jest na drugim końcu szkoły. O, jest!
- Cześć mała. Chodź, idziemy do domu.
- No dobra, tylko poczekaj aż się spakuje.
Na szkolnym, starym telewizorze leci Shrek. 
- Kiedyś to się oglądało po milion razy - pomyślałam.
Idziemy w stronę szatni, pustym korytarzem, bo przecież za 20 minut zamykają szkołę. Stoję i czekam, aż się ubierze.
- Te szatnie są tak okropnie małe.. kilka metrów kwadratowych dla 3 klas? Jak oni się tam mieszczą, chyba jak sardynki w puszce, czyli nijak - pomyślałam.
Zdenerwowana szuka swoich bucików, "skórzanych" bucików, jak to ona nazwała. To były Emu. 
- Czego szukasz?
- Buty, gdzie są moje buty? Takie skórzane były. Te takie wysokie, w kwiatuszki i motylki.
- A gdzie je wcześniej położyłaś? Może je schowałaś?
- Nie! Dałam pod ławkę, a teraz ich nie ma.
Zdecydowałam ubrać jej szkolne trampki, bo przecież boso nie będzie wracała do domu. Ktoś je jej zabrał? A może się pomylił? Szatniarka nawet nie raczyła co jakiś czas patrolować szatni, które były cały czas otwarte. Po dziwnych rozmowach i dziesięciu minutach, praktycznie przy samej bramie do domu, mała zapytała:
- Hej, a co jest dziś na obiad?
- A skąd to mogę wiedzieć? Przecież jeszcze w domu nie byłam.
- A, to ja zobaczę!
Ledwo co dziecko się rozbiegło - gleba.
- Aaaa, boli! (płacz)..
- Spokojnie dziecko, nic ci się nie stało, nawet obdarcia nie masz. 
- Zanieś mnie do łóżka od razu! (płacz)..
- No na bank, przecież pierwsze musisz się rozebrać.
Wchodząc do domu usłyszałam milion narzekań ze strony pewnego osobnika w rodzinie. Kwestia przyzwyczajenia. Mała rozebrała się, poszła umyć ręce i po pięciu minutach płacz zniknął. Wystarczyło nakarmić dziecko i włączyć jej telewizje, dziecku niewiele do szczęścia potrzeba..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz